Beata Blizińska: Przychodzą nasze pensje, i co wtedy robimy?
Natalia Pokrywka: Powiem Ci, co ja wtedy robię.
Zazwyczaj jedna osoba w parze jest bardziej „księgowym” czy „bankierem”, a drugie uczestniczy w sprawach bankowych, ale może np. czuje się słabsze z matmy i sobie usiądzie obok…
U nas to ja jestem bankierką.
Najpierw robię przelewy na fundusze prywatne, czyli “kieszonkowe” na wydatki osobiste, potem dzielę pieniądze na te, które potrzebujemy na życie i te, które chcemy zaoszczędzić. Odkładam. Zawsze jakiś procent odkładam na IKE, czasem też na obligacje, ETF-y, czy inne instrumenty.
To, co zostaje na wspólnym koncie bieżącym, jest na codzienne wydatki. W ten sposób zagospodarowuję z góry pieniądze i mam porządek, wiem, co i jak.
BB W ten sposób nie da się wydać za dużo.
NP Tak, bo masz tę porcję, którą możesz wydać na życie. Gdyby na bieżącym koncie zostały pieniądze i na życie na cały miesiąc, i na spłatę kredytu za tydzień, i coś tam jeszcze, i myślisz: OK, co zostanie na koniec miesiąca, to przeleję na oszczędności – to jest stresujące, niejasne.
BB Z życia wiem, że w takim przypadku nic na koniec na koncie nie zostaje.
NP Oczywiście. [śmieją się] To nie jest czyjaś wada, jako pojedynczej osoby, tylko tak to działa. Widzimy jabłko, widzimy je całe, a nie że trochę jabłka zjem dziś, a trochę sobie zostawię na jutro.
BB Kiedy wpadłaś na to, żeby wypłacać sobie i mężowi równe kieszonkowe i porcjować pieniądze?
NP To było już ładnych parę lat temu. I to nam się sprawdziło. Wyratowało nas w sytuacji, w której osoba, która zarabiała dużo mniej nie chciała nic wydawać na siebie. Czuła się z tym źle.
BB Tym razem było tak, że to kobieta zarabiała, a mężczyzna nie zarabiał?
NP Z dnia na dzień zaczął zarabiać mniej. A ja nie mogłam patrzeć, jak mój mąż sobie odmawia, a mi mówi „kup sobie, kup”. Nie lubię nierównego traktowania. On chciał postępować sprawiedliwie i honorowo. Uważał, że to nieuczciwe, żeby ktoś, kto mniej zarabia, korzystał z pieniędzy drugiej osoby.
BB To było „sprawiedliwie i honorowo” w podejściu kapitalistycznym, a Ty zaproponowałaś rozwiązanie sprawiedliwe i honorowe w nowym rozumieniu?
NP Bardziej psychologicznym, okazało się. Wyszły z tego takie “psychofinanse”.
BB Jak jest, kiedy to kobieta zarabia mniej lub wcale, np. zajmuje się domem albo domem i dzieckiem lub też rozwija własną firmę, która jeszcze nie przynosi dochodów?
NP Kilka moich kursantek pytało mnie: „czy to jest sprawiedliwe, że jak sama nie zarabiam, to też mam dostawać jakieś pieniądze na osobiste wydatki?”
Właśnie to jest sprawiedliwe!
Niesprawiedliwe jest udawać, że we wspólnocie osoba w tym położeniu nie ma prawa na siebie nic wydawać. W przysiędze małżeńskiej jest obietnica. To nie jest bez znaczenia: przysięgamy sobie, że będziemy się wspierać. To wyjątkowa prognoza pogody, bo sprawdzająca się w stu procentach: czasem będzie dobrze, a czasem będzie źle. Kiedy mamy system przygotowany tylko na dobrą pogodę, wtedy gdy wydarzy się źle, to jest ostatni moment, żeby coś z tym zrobić.
BB W tym roku wiosną widziałyśmy się na kursie, na którym uczyłaś swojej metody porządkowania finansów.
NP Od jednej z kursantek po fakcie dowiedziałam się, że jej terapeutka też wpadła na podobny pomysł. W tej parze jedna osoba zarabiała, a druga nie, i… były o to kłótnie. Terapeutka powiedziała: no, ale przecież mieszkacie razem, tworzycie parę, wypłaćcie sobie z tej jednej pensji równe kieszonkowe. To dla nich był przełom. Także potem jeszcze usłyszeć to ode mnie w tym kursie. Chyba nie było to też łatwe do realizacji. Łatwiej jest może w małżeństwie, w którym jest dodatkowy argument z zewnątrz: że prawo tak mówi.
BB Czyli pieniądze zarobione przez jednego z małżonków są współwłasnością obojga. Jeśli jedna osoba w parze ma ograniczoną możliwość wydawania pieniędzy lub jest całkowicie pozbawiona zdolności ekonomicznej, to jest to przemoc finansowa*.
NP Poza małżeństwem osoby mniej zarabiające nie mogą podeprzeć się zapisami prawa i martwią się „a może ja źle myślę, a może jestem interesowny/interesowna”.
BB Tu by wypadało skonkludować, że w konkubinacie też jest wspólnota, która służy relacji?
NP Oczywiście. Taki sposób zarządzania wpływami można stosować niezależnie od formy prawnej związku; przecież nie wszystkie pary mogą legalnie wziąć ślub. Podstawą takiego zrozumienia wspólnoty i podejścia do finansów jest to, co dwie osoby łączy.
BB Powiedzmy, że jest para, która stosuje wieloKONTność, i pojawia się dziecko. Ona niekoniecznie może przez całą ciążę funkcjonować, przeżywa poród, świat wywraca się do góry nogami, okazuje się, że macierzyństwo jest trudne, że znakomitą większość czasu wypełnia jej niemiła praca, a moment, kiedy można się rozczulić uśmiechem bąbelka zdarza się może raz w tygodniu. Normą jest, że pielęgnując malucha kobieta nie za bardzo ma kiedy i jak pójść do łazienki na siusiu, a co dopiero myśleć o zarabianiu. I co wtedy?
NP Wtedy przez cały czas kobieta dostaje ze wspólnego budżetu pary swój fundusz prywatny, taki sam jak mąż · partner · partnerka. A kiedy już myśli o powrocie do pracy, to nie argumentuje przed sobą „nie opłaca mi się, bo koszt niani pożre mi połowę zarobków · całą moją pensję”. Przecież na nianię, czy w ogóle na dziecko, też trzeba przeznaczyć budżet w systemie wieloKONTności. Czyli otwieramy nowe subkonto czy saszetkę, albo nawet kopertę w szufladzie, nazywamy ją “niania” i kiedy wpływają nam pieniądze, za każdym razem przelewamy tam ich ustaloną część. WieloKONtność działa też przez słoiki i koperty, bo to wbrew pozorom bardzo stara metoda.
Czyli niezależnie, czy rodzice mają ślub, czy żyją w konkubinacie, pieniądze na wspólne dziecko pochodzą ze wspólnego budżetu, a nie z budżetu kobiety.
BB Chcę zapytać też o rodziny patchworkowe. W mojej grupie patchworkowej na Facebooku padło takie pytanie do Ciebie:
Co, jeśli dwie osoby, obie z dziećmi z przeszłości chcą zamieszkać razem, ale nie rozmawiają o wspólnym budżecie, bo oboje są zmęczeni rozwodem i kłótniami o alimenty z byłą partnerką lub partnerem. Okazuje się jednak, że jedna zarabia mniej. A może zarabiają podobnie, ale jedno ma troje dzieci, a drugie tylko jedno. Powstaje nierówność.
Przychodzi taki moment, że chcą wyjść na basen, na pizzę albo wyjechać wspólnie na weekend. Wtedy różnica budżetów zaczyna razić: np. jego dzieci są przyzwyczajone, że chodzą na najlepszy, najdroższy basen w mieście, a jej nie stać na to, żeby dorównać mu w poziomie życia.
To samo z kinem, ubraniami, zajęciami dodatkowymi.
Wtedy pojawia się pytanie: no dobra, to spędzamy razem ten weekend w ogóle? Czy każdy będzie chodził swoimi ścieżkami wyznaczonymi przez status finansowy?
NP Okropne, prawda?
BB Mhm…
NP Tak bywa nawet między znajomymi, bo jednych stać na lepszą restaurację, a drugich nie. Tu albo trzeba się dostosować, albo ci, którzy zarabiają więcej wezmą większą część rachunku na siebie.
W rodzinie patchworkowej jest moim zdaniem prostsza sytuacja, tylko że… trudniejsza! [śmieją się] Bo wymaga odwagi, czasem nawet więcej ze strony kobiety.
Kiedy przyjmiemy kryterium: kto ile zarabia, to rodzina się powoli rozpada. Głupie wyjście na lody staje się powodem do przeżywania goryczy i żalu. W dzieciach narasta frustracja, jeden rodzic może czuć złość, że dostaje za mało alimentów – i może tak faktycznie jest, ale może też jest tak, że brakuje im wspólnego budżetu.
Trzeba siąść i zrobić razem inwentaryzację sytuacji finansowej obu osób. Kto ile zarabia, kto dostaje ile alimentów, ile dzieci mamy w domu przez większość czasu, z kim mieszkamy, z kim nie mieszkamy.
I wtedy zrobić wspólny budżet, przejść na tryb wspólnotowy. Żeby nie było tak, że w jednej rodzinie są dzieci bogatszej osoby i dzieci biedniejszej osoby. Wszystkie dzieci nasze są.
BB Czyli ze strony finansowej traktujemy tę sytuację, jak sytuację rodziny pierwotnej i wspólne dzieci.
NP Tak sądzę. Nie od razu też wymyślicie idealny model finansowy na zawsze, bo co i rusz coś was zaskoczy, coś się zmieni, wejdzie dwucyfrowa inflacja… Raz na jakiś czas trzeba swój model wyregulować. Nie ma w tym nic złego.
To nie znaczy, że źle to wymyśliliście, albo, że system jest zły. On działa, kiedy kryteria wyjściowe są oparte na równości, i wtedy wszystkie dzieci wybierają się z rodzicami na wspólnie wybrany basen. Dziewczynki i chłopcy dostają takie samo kieszonkowe w tym samym wieku.
A badania pokazują, że chłopcy w rzeczywistości dostają zawsze większe kieszonkowe.
BB Chociaż to dziewczyny muszą kupować sobie podpaski i żyją pod społecznym naciskiem, żeby bardziej dbać o wygląd – a to także kosztuje.
NP Właśnie. Czego uczą się chłopcy dostając większe kieszonkowe niż dziewczynki? A czego uczą się dziewczynki? Dziewczynki zyskują przekonanie, że nie należą im się wysokie zarobki. Wiele problemów zaczyna się od nierównego traktowania chłopców i dziewczynek w dzieciństwie.
Także proponuję model, w którym patrzymy na wszystkie pieniądze, które wchodzą do rodziny patchworkowej jako wspólne, i na wszystkie dzieci jako wspólne.
cdn…
Wszystkie części wywiadu:
I część
II część
III część
IV część
V część
Spotkałyśmy się w Gabinecie Przy Porcie Praskim w Warszawie, 21.10.2022.
Dodaj komentarz