A gdyby tak dla odmiany przyjaźnie traktować na równi ze związkami romantycznymi?

Czas czytania: 7 minuty

Siedząc w kawiarni i obserwując ludzi wpatrujących się w telefony i słajpujących dochodzę do wniosku, że z mojego punktu widzenia gdzieś po drodze straciliśmy coś ważnego.

Proponuję ćwiczenie z ożywiania Martwych Stref Wyobraźni: (1)
A gdyby tak dla odmiany przyjaźnie traktować na równi ze związkami romantycznymi?


Zastanówmy się przez chwilę: co by się zmieniło, gdyby decyzje życiowe – takie jak przeprowadzka, zmiana pracy czy wybór miejsca zamieszkania – podejmować z myślą o utrzymaniu i pielęgnowaniu przyjaźni, a nie tylko partnerstwa? Co gdybyśmy poświęcali im tyle samo energii, czasu i uwagi? A nawet współdzielili troskę o dzieci i sprawy naszych przyjaciół otrzymując od nich troskę o nasze dzieci i sprawy?


Wyobraźmy sobie świat, w którym przyjaźnie są fundamentem naszej codzienności, tak samo ważnym jak relacje romantyczne. W takim świecie:

Decyzje o przeprowadzce czy zmianie pracy byłyby konsultowane z bliskimi przyjaciółmi,
a nie tylko z partnerem. To oni stanowią nasze „plemię”, naszą sieć wsparcia, a ich obecność wpływa na poczucie stabilności, bezpieczeństwa życiowego, komfortu i przynależności.

Inwestowalibyśmy świadomie czas i energię w regularne spotkania, rozmowy i wspólne przeżycia z przyjaciółmi. Nie ograniczalibyśmy kontaktu do kilku wiadomości na Messengerze czy sporadycznych spotkań odwoływanych tuż przed.


Przyjaźń byłaby uznawana za równie ważną przestrzeń emocjonalną, w której możemy być sobą, dzielić radości i smutki, rozwijać się i czuć się bezpiecznie.
W przypadku zgrzytów w przyjaźni nie pozwalalibyśmy sobie tak łatwo, żeby rozeszła się po kościach. Korzystalibyśmy z terapii, mediacji, wkładalibyśmy więcej wysiłku w to, żeby się dogadać. Tak jak w związkach romantycznych, kiedy mamy problemy, idziemy do terapeuty par, prosimy o pomoc, rozmawiamy, próbujemy naprawić to, co się zepsuło. Dlaczego w przyjaźniach się poddajemy?


Taka zmiana podejścia mogłaby znacząco zmniejszyć poczucie osamotnienia i przeciążenia, które towarzyszy nam w dorosłym życiu, szczególnie w nowym miejscu zamieszkania, jeśli nie masz na miejscu swoich rodziców i kuzynostwa.


Czym jest Trzecie Miejsce i dlaczego jest tak ważne? (2)
To miejsce, które nie jest ani domem (pierwszym miejscem), ani miejscem pracy (drugim miejscem), ale przestrzenią, gdzie ludzie mogą się spotykać, budować relacje i poczuć przynależność.


Charakterystyka Trzeciego Miejsca:

Dostępność i otwartość: To miejsce, do którego można przyjść „tak po prostu”, bez konieczności umawiania się wcześniej.

Neutralność: Nie jest to przestrzeń, gdzie ktoś ma formalną władzę nad innymi – wszyscy są tu na równi.

Stały rytm spotkań: Ludzie spotykają się regularnie, często po pracy, by porozmawiać, odpocząć, wymienić się doświadczeniami.

Różnorodność: Może to być pub, kawiarnia, boisko, klub książki, ogródek społeczny, czy nawet lokalna siłownia – ważne, by miejsce sprzyjało spontanicznym kontaktom i budowaniu więzi.
Przykłady funkcjonujących Trzecich Miejsc

W moim życiu widziałem wiele takich miejsc, które naprawdę działały. Lokalny pub w dzielnicy, gdzie po pracy spotykali się sąsiedzi – nie tylko na piwo, ale żeby pogadać o dniu, podzielić się problemami, czasem po prostu posiedzieć w towarzystwie. Osiedlowe boisko, gdzie wieczorami zbierali się ludzie w różnym wieku – jedni grali w piłkę, inni tylko kibicowali i rozmawiali.

Kawiarnia prowadzona przez małżeństwo, które znało wszystkich stałych klientów po imieniu. To było miejsce, gdzie freelancerzy pracowali, studenci się uczyli, a emeryci grali w karty. Wszyscy się znali, wymieniały się historie, powstawały przyjaźnie.

Biblioteka dzielnicowa z kącikiem do czytania, gdzie regularnie odbywały się spotkania klubu książki, ale też gdzie ludzie po prostu przychodzili poczytać i porozmawiać szeptem z innymi czytelnikami.

Ogródek działkowy, gdzie sąsiedzi nie tylko uprawiali warzywa, ale też organizowali wspólne grillowanie, pomagali sobie wzajemnie, a dzieci bawiły się razem.
Jak funkcjonuje prawdziwe Trzecie Miejsce?


Wyobraź sobie, że po pracy idziesz do swojego ulubionego pubu albo na osiedlowe boisko. Nie musisz umawiać się z nikim wcześniej. Spotykasz tam znajome twarze – są sąsiedzi, dawni koledzy z pracy, przyjaciele. Rozmowy toczą się naturalnie, bez presji, a obecność innych daje poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa.

W takim miejscu możesz podzielić się tym, co Cię trapi lub cieszy, omówić wynik wyborów, opowiedzieć o wrażeniach z koncertu, otrzymać wsparcie i zrozumienie, poznać nowe osoby z sąsiedztwa, które mogą stać się ważną częścią Twojego życia, po prostu odpocząć i poczuć, że nie jesteś sam.


Media społecznościowe zajęły miejsce Trzecich Miejsc
W dzisiejszych czasach funkcję Trzeciego Miejsca w dużej mierze przejęły media społecznościowe. To właśnie tam możemy „spotkać wszystkich bez umawiania się” – szybko, łatwo, ale… bez wychodzenia z domu, czyli de facto bez opuszczania Pierwszego Miejsca. Po pracy zamiast iść spotkać „wszystkich”, otwieramy Facebooka, Instagrama czy TikToka przeznaczając czas na pseudo-spotkanie.

Dlaczego pseudo: w dalszej części artykułu wyjaśnię, czym różni się na układu nerwowego spotkanie od pseudo-spotkania.


Czego brakuje mediom społecznościowym?
Brak prawdziwej bliskości: Kontakt online często nie buduje zaufania i poczucia bliskości. Nie ma w nim ciepła tembru ludzkiego głosu, gestów, spojrzeń – tych wszystkich sygnałów, które sprawiają, że czujemy się naprawdę zrozumiani i sobie bliscy.


W mediach społecznościowych wszystko jest wyreżyserowane. Emotki są zaprojektowane, identyczne dla wszystkich. Ludzie pokazują wyselekcjonowane fragmenty swojego życia, często wyidealizowane. Nie widać, jak zastanawiają się nad odpowiedzią. Brakuje naturalności i autentyczności prawdziwych rozmów.
Co więcej „lajk” pod zdjęciem to nie to samo co poklepanie po ramieniu. Komentarz pod postem to nie to samo co długa rozmowa przy kawie. Informacja, że ktoś obejrzał Twoje stories to nie to samo, co przypadkowe spotkanie kogoś w kawiarni. Emotikonka to nie uścisk – nie tylko metaforycznie.

Kiedy otrzymujemy lajka lub komentarz w mediach społecznościowych, nasz mózg uwalnia niewielkie ilości dopaminy – tego samego neuroprzekaźnika, który aktywuje się podczas innych przyjemnych doświadczeń. To daje nam krótkotrwałe poczucie satysfakcji, ale szybko mija. I pojawia się głód następnej mikrodawki. To dlatego tak trudno odłożyć telefon siedząc w domu.


Natomiast podczas realnego spotkania, gdy ktoś wymieni z nami spojrzenia, albo nas poklepie po ramieniu, uściśnie czy po prostu spędzi z nami czas, uruchamia się cały koktajl neuroprzekaźników: oksytocyna (hormon więzi), serotonina (odpowiedzialna za dobre samopoczucie), endorfiny (naturalne środki przeciwbólowe) i dopamina w bardziej stabilny sposób.

Dodatkowo, bezpośredni kontakt fizyczny obniża poziom kortyzolu – hormonu stresu. To dlatego prawdziwe spotkania dają nam głębsze poczucie przynależności, połączenia z ludźmi i spokoju.
Mimo setek „znajomych” na Facebooku czy Instagramie, wielu z nas odczuwa samotność. To dlatego, że media społecznościowe nie tworzą prawdziwej wspólnoty – raczej iluzję połączenia przetykaną reklamami.


W pubie czy na boisku ludzie spotykali się regularnie, w określonych porach. To tworzyło rytm, na który można było liczyć. Media społecznościowe są chaotyczne, nieprzewidywalne, często przytłaczają rażącymi, nieprzewidywalnymi treściami.
Jak wyglądałoby społeczeństwo, które ceni przyjaźń na równi ze związkami romantycznymi?
Wracając do tematu: wyobraźmy sobie społeczeństwo, które naprawdę traktuje przyjaźnie jako równie ważne co związki romantyczne. Jak mogłoby ono wyglądać?


Puszczam wodze wyobraźni:

Miasta byłyby projektowane z myślą o budowaniu wspólnot. Więcej parków, placów, miejsc spotkań, Trzecich Miejsc. Osiedla mieszkaniowe miałyby wspólne przestrzenie – nie tylko place zabaw dla dzieci, ale też miejsca, gdzie dorośli mogą się spotykać. Świetlice. Sale na potańcówki i kreatywną działalność osiedlową. Kawiarnie, biblioteki i centra społecznościowe byłyby traktowane jako infrastruktura równie ważna co drogi czy szpitale.


Terapia przyjaźni stałaby się tak normalna jak terapia par. Mediatorzy NVC specjalizujący się w konfliktach między przyjaciółmi, kursy komunikacji w przyjaźni, warsztat rozwiązywania problemów w grupach znajomych. Ludzie nie rezygnowaliby z długoletnich przyjaźni przy pierwszym większym konflikcie.

Szkoły uczyłyby nie tylko matematyki i historii, ale też umiejętności społecznych, budowania i utrzymywania przyjaźni, rozwiązywania konfliktów. Dzieci uczyłyby się, że przyjaźnie to inwestycja na całe życie, którą warto pielęgnować. Uczyłyby się tego także przez obserwację rodziców.


Rocznice przyjaźni byłyby świętowane. Prezenty z okazji ważnych momentów w życiu przyjaciół stałyby się normą.

Społeczeństwo z silnymi więziami przyjaźni byłoby zdrowsze psychicznie. Mniej depresji, lęków, uzależnień. Ludzie mieliby większe poczucie bezpieczeństwa i przynależności. System opieki zdrowotnej mógłby się skoncentrować na leczeniu, a nie na radzeniu sobie z epidemią samotności. Zagrożenie samobójstwem byłoby dla siatki przyjaciół łatwe do wykrycia i wspólnie mogliby zareagować na czas.


Byłoby też znacznie mniej osób cierpiących z powodu samotnych wakacji i świąt spędzanych w pojedynkę. Zamiast smutnych postów na Facebooku o tym, jak ciężko jest być samemu podczas Bożego Narodzenia czy Nowego Roku, ludzie mieliby naturalne sieci wsparcia. Przyjaciele zapraszaliby się wzajemnie, tworząc nowe tradycje i wspólne wspomnienia.
Mniej osób zmagałoby się z rodzicielstwem w samotności, bo „wioska” wokół przejmowałaby czasem funkcje opiekuńcze nad dzieckiem.

Wyobraź sobie świat, w którym przyjaciele są tak samo zaangażowani w wychowanie dzieci jak dziadkowie. Gdzie można zostawić dziecko u przyjaciół nie tylko w nagłych wypadkach, ale jako część normalnego rytmu życia. Gdzie dzieci mają kilka „domów” i kilka zaufanych domów, w których otrzymują troskę i opiekę.
To nie tylko odciążyłoby rodziców, ale też dałoby dzieciom szersze perspektywy, więcej wzorców do naśladowania i poczucie, że są częścią większej wspólnoty. Rodzicielstwo przestałoby być tak izolującym doświadczeniem, jakim często jest dzisiaj, a dzieci wychodziłyby w dorosłość z większymi zasobami.

Ludzie podejmowaliby decyzje zawodowe i życiowe z myślą o utrzymaniu przyjaźni. Może mniej migracji zarobkowej, ale więcej lokalnych inicjatyw gospodarczych. Firmy oferujące usługi wspierające przyjaźnie – od aplikacji pomagających komunikację grupową i wspólny kalendarz, po organizację spotkań – stałyby się nową gałęzią ekonomii.


Przyjaźnie między kobietami i mężczyznami zostałyby odczarowane. Być może poliamoria stałaby się mniej egzotyczna. Rozwód nie byłby końcem świata, dlatego, że świat składałby się nie tylko z małżeństwa, ale także z sieci przyjaciół, która stanowiłaby dobrą bazę życiową.


Co jeszcze przychodzi Ci do głowy? Czy ta wizja rysuje się na kształt Twojej preferowanej przyszłości? Jaka jest Twoja preferowana przyszłość?

Napisz w komentarzu albo w mailu do mnie. 🙂

To może brzmieć jak utopia. Wiem. Jednak… coś w tym jest. Nie trzeba od razu wywracać swojego życia do góry nogami. Wystarczy zacząć od małych kroków – od tego, żeby następnym razem, zamiast wysłać emotikonkę, spotkać się z przyjacielem na kawie. Może właśnie tak zaczyna się rewolucja – od jednego prawdziwego uścisku zamiast kilku lajków.
Może warto wprowadzić zasadę: jedno spotkanie w realu – max trzy rozmowy na czacie.
Warto więc zastanowić się, jak możemy wprowadzić te idee do swojego życia – czy to przez częstsze spotkania z przyjaciółmi, czy przez aktywne uczestnictwo w lokalnych społecznościach i współtworzenie Trzecich Miejsc. Bo życie to nie tylko dom i praca – to także ludzie, z którymi dzielimy codzienność.


Może czas pójść bez telefonu do tej starej kawiarni na rogu?

1
Martwe Strefy Wyobraźni to koncept, który poznałam dzięki Marcinowi Ilskiemu i Sceptycznym Trenerom, a jego twórcą jest David Graeber.
David Graeber — amerykański antropolog i znany aktywista kojarzony
z anarchizmem (Graeber 2002) — w 2006 roku na zaproszenie London
School of Economics wygłosił wykład w ramach prestiżowego cyklu „Malinowski Lectures”. Tytuł wystąpienia brzmiał Beyond Power/Knowledge: An
Exploration of the Relation of Power, Ignorance and Stupidity¹. Z czasem powstawały kolejne, papierowe i elektroniczne wersje jego przemowy, opublikowane jako esej Dead Zones of the Imagination: On Violence, Bureaucracy, and Interpretive Labor w „HAU. Journal of Ethnographic Theory” (Graeber 2012) oraz jako Martwe strefy wyobraźni w przetłumaczonej na język polski książce Utopia regulaminów (Graeber 2016). [Pisarek, 2020]

2
Trzecie Miejsce to koncepcja społeczna wprowadzona przez socjologa Ray’a Oldenburga.
„Trzecie miejsca” to przestrzenie publiczne, które nie są ani domem (Pierwsze Miejsce), ani miejscem pracy (Drugie Miejsce), a które służą budowaniu więzi społecznych. Są to miejsca regularnych, dobrowolnych i nieformalnych spotkań, gdzie ludzie mogą się relaksować, bawić i nawiązywać kontakty. Przykłady to kawiarnie, parki, biblioteki, bary i inne przestrzenie, w których ludzie mogą swobodnie spędzać czas i angażować się w interakcje społeczne. Oldenburg uważał, że „Trzecie Miejsca” są ważne dla budowania silnych społeczności i demokracji lokalnej. Zauważył, że zanikanie „Trzecich Miejsc” wiąże się z kryzysem zaangażowania społecznego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.